Strona:PL Balzac - Kontrakt ślubny; Pułkownik Chabert.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zuję nam gdzie kończę się nasze zabawy, gdyby nie istniały owe dwie kloaki poezji, ze wszystkich kramów społecznych kancelarja adwokacka byłaby najokropniejsza. Ale to samo jest z domami gry, z sądem, z biurami loterji i z domami publicznemi. Czemu? Może w tych miejscach dramat, rozgrywając się w duszy człowieka, sprawia, iż akcesorja są mu obojętne, co tłumaczyłoby również ahnegację wielkich myślicieli i ludzi pożeranych ambicją.
— Gdzie mój scyzoryk?
— Jem śniadanie!
— Idźże do kata, pasztet na podaniu!
— Cyt! panowie.
Wykrzykniki te rozległy się równocześnie, w chwili gdy stary klient zamknął drzwi z ową charakterystyczną pokorą, która wynaturza ruchy człowieka nieszczęśliwego. Nieznajomy próbował się uśmiechnąć, ale mięśnie jego twarzy zastygły podczas gdy napróżno szukał jakiegoś śladu życzliwości na obojętnych twarzach sześciu dependentów. Przywykły zapewne orjentować się w ludziach, zwrócił się uprzejmie do goniacza, sądząc że ten dzieciak odpowie mu przychylnie.
— Proszę pana, czy można widzieć się z mecenasem?
Złośliwy urwis odpowiedział nieborakowi jedynie psztykając się palcami lewej ręki w ucho, jakgdyby dla powiedzenia: „Głuchy jestem“.
— Czego pan, sobie życzy? spytał Godeschal, który, zadając to pytanie, łykał równocześnie kęs chleba wielki jak nabój armatni, potrząsał nożem i zakładał nogą na nogę, zadzierając niemal powyżej głowy tę która była w powietrzu.
— Przychodzę, proszę pana, po raz piąty, odparł pacjent. Pragnę mówić z panem Derville.
— W interesie?
— Tak, ale mogę przedstawić rzecz jedynie samemu...
— Pryncypał śpi; jeśli pan chce się go poradzić co do pewnych