Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musiała, tak mi się zdaje, dowiedzieć się o panu czegoś brzydkiego, rzekła Agnieszka tonem głębokiego strapienia. Źle się pan odwdzięcza, niema co gadać. Ot, jestem tylko biedna sługa i może mi pan rzec że nie mam co nosa wtykać do pańskich spraw; ale, żebyś pan szukał między wszystkiemi kobitami na ziemi, jak ten król z Pisma świętego, nie znalazłbyś podobnej do naszej pani... Powinienby pan całować ślady jej stóp, kiedy przechodzi... Ba, kiedy pan jej robi przykrość, to tak jakby pan serce przeszywał samemu sobie! Sama widziałam, jak pani łzy miała w oczach... o, takie!
Agnieszka odeszła, zostawiając nieboraka w okropnym stanie. Osunął się na fotel, patrzał w przestrzeń jak człowiek cierpiący na melancholję, zapomniał się ogolić. Te przeskoki od czułości do chłodu powodowały w tej słabej istocie, żyjącej jedynie fibrami miłości, te same złowrogie skutki, jakie sprawia na ciele nagłe przejście od tropikalnego upału do lodowatego zimna. Te wstrząśnienia moralne zużywały go nakształt fizycznych chorób. Jedna w świecie Flora mogła działać nań w ten sposób: jedynie dla niej bowiem dobroć jego równa była jego głupocie.
— I cóż, jeszcze pan nieogolony? rzekła pokazując się w drzwiach. Zjawienie się jej podziałało na ojca Rouget piorunująco. Z bladego i zmienionego stał się w jednej chwili czerwony, nie śmiejąc się skarżyć o tę napaść.
— Śniadanie czeka! Ale może pan doskonale zejść w szlafroku i pantoflach, sam pan siądzie do śniadania.
I, nie czekając odpowiedzi, znikła. Zostawić go samego przy śniadaniu, stanowiło najdotkliwszy stopień pokuty: nieborak lubił rozmawiać przy jedzeniu. Schodząc, Rouget dostał napadu kaszlu, wzruszenie podrażniło mu flegmę.
— Kaszlaj! kaszlaj! mruknęła Flora w kuchni, nie troszcząc się czy ją pan słyszy czy nie. — Dalibóg, ten stary hycel dosyć jest krzepki i bez tego aby się o niego troszczyć. Jeśli wykrztusi kiedy duszę, to nie wprzódy, aż wszystkich nas pochowa...
Oto uprzejme słówka, jakiemi Mąciwoda raczyła ojca Rouget