Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wa, któreby pozwalało mieszkańcom Vatan łowić na terytorjum Issoudun. — Czy masz matkę, moje dziecko?
— Nie, nie mam; ojciec jest w przytułku w Bourges; rozum mu się pomieszał. Słońce mu uderzyło na mózg, kiedy robił w polu.
— Ile zarabiasz?
— Pięć su dziennie, przez całą porę raków; chodzę mącić aż do Braisne. Podczas żniw, idę na kłoski. W zimie przędę.
— Masz na dwanaście lat?
— Tak, panie.
— Chcesz iść ze mną? dostaniesz dobrze jeść, porządne ubranie, będziesz chodziła w ładnych trzewiczkach...
— Nie, nie, bratanica musi zostać ze mną, jestem jej opieką przed Bogiem i ludźmi, rzekł zbliżając się stryj Brazier. Opieka to święta rzecz, niema co!
Lekarz wstrzymał uśmiech i zachował poważną minę, która z pewnością niejednemuby prysła na widok stryja Brazier. Opieka miała na głowie chłopski kapelusz, zjedzony deszczem i słońcem, pogryziony jak liść kapusty przez gąsienice i pozszywany białą nitką. Pod kapeluszem rysowała się czarna i zapadła twarz, na której usta, nos i oczy tworzyły cztery czarne punkty. Licha kamizelka podobna była do kawałka dywanu, pludry były z grubego płótna na ścierki.
— Jestem doktór Rouget, rzekł lekarz; skoro jesteś opiekunem dziewczyny, przyprowadź ją do mnie na plac św. Jana; nie zrobisz złego interesu, ani ona...
I, nie czekając odpowiedzi, pewien iż niebawem ujrzy u siebie wuja Brazier z piękną mąciwodą, doktór Rouget pokłusował ku Issoudun. W istocie, w chwili gdy doktór miał siadać do stołu, kucharka oznajmiła obywatela i obywatelkę Brazier.
— Siadajcie, rzekł lekarz do stryja i do bratanicy.
Flora i jej opiekun, wciąż jeszcze boso, rozglądali się po sali z ogłupiałemi oczami. Oto czemu.
Dom, który Rouget odziedziczył po teściu Descoings, zajmuje środek placu św. Jana. Plac ten tworzy długi i wąski czworobok, ob-