Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakież więc pisma macie? spytał jeden z oficerów, kapitan.
Garson, młody chłopak w niebieskim kubraczku, przepasany grubym płóciennym fartuchem, przyniósł Handlową.
— A, to jest wasz dziennik! Nie macie innego?
— Nie, odparł chłopiec, tylko ten.
Kapitan przedarł dziennik opozycji, rzucił kawałki na ziemię i napluł na nie, mówiąc:
— Domino!
W dziesięć minut, wieść o zniewadze wyrządzonej konstytucyjnej opozycji i liberalizmowi w osobie uświęconego dziennika, który atakował księży z wiadomą wszystkim odwagą i dowcipem, obiegła miasto, rozlała się niby światło po domach; rozpowiadano ją sobie z ulicy na ulicę. Jedno słowo znalazło się naraz na wszystkich ustach: „Uwiadomić Maxa!“ Max dowiedział się w lot o zajściu. Oficerowie nie skończyli partji domina, kiedy wszedł do kawiarni Max, w towarzystwie majora Potel i kapitana Renard, ciągnąc za sobą z trzydziestu młodych ludzi, ciekawych widzieć koniec zajścia i czekających na wynik pod oknami kawiarni, na placu Armji. Kawiarnia w mig się napełniła.
— Chłopiec, mój dziennik, rzekł Max łagodnie.
Zagrano małą komedyjkę. Gruba kobieta, lękliwym i pojednowczym tonem, rzekła:
— Kapitanie, pożyczyłam.
— Każ go pani przynieść! krzyknął któryś z przyjaciół Maxa.
— Czy nie mógłby się pan obejść bez dziennika? rzekł chłopiec. Niema dzisiaj.
Młodzi oficerowie śmieli się, rzucając z pod oka spojrzenia na cywilów.
— Podarty! wykrzyknął któryś z młodych, spoglądając pod nogi kapitana-rojalisty.
— Kto się ośmielił podrzeć dziennik? zapytał Max grzmiącym głosem, z płonącemi oczyma, zrywając się z rękami założonemi na piersiach.