Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spojrzenia; drażniła go swemi światowemi wspomnieniami, natrącała kochankowi o jego rywalach, jakgdyby ten gniew rozstrzygał o zerwaniu z człowiekiem zdolnym zaprzeć się w jednej chwili dwudziestu ośmiu miesięcy miłości.
— Ach, mówiła, z pewnością ten miły, kochany Feliks de Vandenesse, tak wierny pani de Mortsauf, nie pozwoliłby sobie na podobną scenę: ten kocha naprawdę! De Marsay, ten straszny de Marsay, którego wszyscy mają za jakiegoś tygrysa, jest z rzędu ludzi silnych, co to są brutalni z mężczyznami, ale zachowują całą delikatność dla kobiet. Montriveau zdeptał nogą księżnę de Langeais, jak Otello zabija Desdemonę, w napadzie gniewu, świadczącym bodaj o sile jego miłości: to nie była marna sprzeczka; tak być zdeptaną, to rozkosz! Blondyni, drobni, szczupli i wątli, lubią dręczyć kobiety, mogą przewodzić jedynie nad temi biednemi słabemi istotami; kochają poto, aby móc udawać mężczyzn! Tyranja w miłości to dla nich jedyna szansa władzy. Nie wie doprawdy czemu się poddała pod jarzmo blondyna! De Marsay, Montriveau, Vandenesse, ci piękni bruneci mają promień słońca w oczach!
Był to istny deszcz docinków, które przelatywały świszcząc jak kule. Djana wypuszczała po trzy strzały w jednem słowie: upokarzała, kłuła, raniła sama jedna tak, jak umie ranić dziesięciu dzikich, kiedy chcą zamęczyć wroga przywiązanego do słupa.
W przystępie zniecierpliwienia hrabia wykrzyknął: „Oszalałaś!“ i wyszedł, sam Bóg wie w jakim stanie!