Strona:PL Balzac - Fizjologja małżeństwa. T. 2.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ta noc, rzekła, byłaby bez chmurki, gdybym nie miała żalu do siebie za to, co mówiłam o hrabinie. Nie iżbym miała urazę do pana. Każda nowość pociąga. Wydałam się panu symptyczna, chętnie wierzę w pańską szczerość. Ale nad tem by zniweczyć moc przyzwyczajenia, trzebaby długo pracować, a ja nie posiadam tej sztuki. — Mówmy o czem innem. Jak się panu podobał mój mąż?
— Dość kwaśny; zresztą, nie mógł być inny dla mnie.
— Och, to prawda; djeta której przestrzega nie przyczynia się do dobrego humoru; nic dziwnego, że go pan niecierpliwił. Nasza przyjaźń wydałaby mu się podejrzaną.
— Och, jest nią już zapewne.
— Przyznaj, że nie bez słuszności. Toteż, nie trzeba, aby pan przedłużał pobyt; męża by to drażniło. Jak tylko zaczną zjeżdżać się goście, a ma przybyć kilka osób, dodała z uśmiechem, niech pan ucieka. Zresztą, i pan musi zachować pewne względy... Niech pan sobie tylko przypomni minę, jaką miał mąż, opuszczając nas wczoraj!...
Słowa te dały mi do myślenia. Cała przygoda zaczęła na mnie robić wrażenie pułapki; widząc wrażenie, jakie na mnie wywarły jej słowa, hrabina dodała:
— Och, weselszy był wówczas, kiedy urządzał ów gabinecik, o którym wspomniałam. Było to przed ślubem. Gniazdko to sąsiaduje z mojemi pokojami. Niestety, jest ono świadectwem, jakich środków potrzebował pan de T. aby ożywić swoje uczucia.
— Cóż za rozkosz, rzekłem zaciekawiony ostatniemi słowy, cóż za rozkosz byłaby pomścić tam właśnie zniewagę, jaką wyrządzono pani wdziękom, i zwrócić im wszystko, z czego je okradziono!
Żart mój znalazł wyraźnie łaskę w oczach pani de T., jednak rzekła:
— Przyrzekł pan być rozsądny!...
Rzucam zasłonę na szaleństwa, które każdy wiek przebacza młodości w imię tylu zawiedzionych pragnień, tylu wspomnień...