Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Julian usiadł u stóp żony, ucałował jej kolana, ręce, i odpowiedział, pozwalając płynąć łzom.
— Klemencjo droga, ja jestem bardzo nieszczęśliwy! To nie jest miłość, nie ufać swojej kochance, a ty jesteś moją kochanką. Ubóstwiam cię i podejrzewam cię... Słowa tego człowieka dziś wieczór ugodziły mnie w serce, utkwiły tam mimo mej woli i dręczą mnie. Jest w tem jakaś tajemnica. Rumienię się, wstydzę, ale twoje wyjaśnienia nie zadowoliły mnie. Rozum podsuwa mi myśli, które miłość każe mi odtrącić. To jest okropna walka. Czy mogłem zostać tam, trzymając twoją głowę i podejrzewając w niej myśli, których nie znam?
— Och, wierzę ci, wierzę, wykrzyknął żywo, widząc że żona uśmiecha się smutnie i otwiera usta aby przemówić. Nie mów nic, nie wyrzucaj mi niczego. Najmniejsze słowo z twoich ust zabiłoby mnie. Zresztą, czy mogłabyś mi powiedzieć coś, czego jabym sobie nie powiedział od trzech godzin? Tak, od trzech godzin siedzę tutaj, patrząc na ciebie jak śpisz, tak piękna, podziwiając twoje czoło, tak spokojne i czyste. Och, tak, zawsze zwierzałaś mi wszystkie swoje myśli, nieprawdaż? Jestem sam w twojej duszy. Patrząc na ciebie, topiąc moje oczy w twoich, widzę w nich wszystko. Twoje życie jest wciąż równie czyste jak twoje jasne spojrzenie. Nie, niema tajemnicy za tą tak przejrzystą źrenicą.
Podniósł się nieco i ucałował jej oczy.
— Pozwól mi wyznać, droga istoto, że, od pięciu lat, jeżeli co pomnażało codzień moje szczęście, to to, że nie czułem w tobie żadnego z owych naturalnych