Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o zmierzchu. Albo istota, w której ślad idziesz — z umysłu czy przypadkiem — wydaje ci się szczupła; to znów pończocha, o ile jest bardzo biała, daje wrażenie smukłej i wykwintnej nogi; kibić, mimo że owinięta szalem, futrem, wyłania się z cienia, młoda, rozkoszna; wreszcie wątłe światło sklepu lub latarni daje nieznajomej ulotny blask — prawie zawsze zwodniczy który budzi, rozpala wyobraźnię i wytrąca ją poza sferę prawdy. Zmysły zaczynają grać, wszystko się barwi i ożywia; kobieta obleka zupełnie nową postać; ciało jej pięknieje; chwilami to już nie kobieta, to demon, błędny ognik, który ciągnie cię płomiennym magnetyzmem aż do cnotliwego domu, gdzie biedna mieszczaneczka, uląkłszy się twego groźnego kroku lub twoich hałaśliwych butów, zamyka ci, nie obejrzawszy się, bramę przed nosem. Chwiejny blask, padający od szyby szewskiego sklepiku, oświecił nagle kibić kobiety idącej przed młodym człowiekiem. Och! tak, ona jedna ma tę gibką linję! Ona jedna ma sekret tego skromnego kroku, który niewinnie uwydatnia najponętniejsze wdzięki. To jej ranny szal i ranny aksamitny kapelusik. Ani jednej plamki na szarej jedwabnej pończoszce; ani śladu błota na trzewiczku. Szal spowijał ciasno kibić, rysował mglisto jej rozkoszne kontury. Młody człowiek widział te białe ramiona na balu; wiedział jakie szal ten pokrywa skarby! Po sposobie w jaki Paryżanka zawija się w szal, po sposobie w jaki stąpa, sprytny człowiek zgaduje sekret jej tajemniczej wędrówki. Jest coś dziwnie nerwowego, lekkiego w całej osobie i kroku; kobieta zdaje się mniej ważyć, idzie, idzie, lub ra-