Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy przyszedł? Co powiedział?
— Nic, proszę pana. Wydawał się niekontent, nakazał aby nikt nie siedział przy pani prócz pielęgniarki i powiedział że przyjdzie jeszcze wieczór.
Julian wrócił pocichu do żony, zanurzył się w fotel i siedział tak przy łóżku, nieruchomy, z oczyma utkwionemi w oczach Klemencji. Kiedy podnosiła powieki, widziała go natychmiast; z pod bolesnych jej rzęs wydzierało się wówczas spojrzenie tkliwe, pełne namiętności, wolne od wyrzutu i goryczy. Spojrzenie to padało niby ognisty grot w serce tego męża wspaniałomyślnie rozgrzeszonego i wciąż kochanego przez istotę którą zabijał. Śmierć stała między nimi; przeczucie jej mieli porówni oboje. Spojrzenia ich jednoczyły się w tym samym lęku, jak serca jednoczyły się niegdyś w tej samej miłości, jednako żywej, jednako podzielanej. Żadnych pytań, ale straszliwa pewność. U żony bezgraniczna wielkoduszność; u męża okropne wyrzuty; w obu duszach ta sama wizja rozwiązania, to samo poczucie Losu.
Była chwila, w której, myśląc że żona śpi, Julian ucałował ją łagodnie w czoło i przyjrzawszy się jej długo, rzekł:
— Mój Boże, zostaw mi tego anioła jeszcze choć tyle, abym się oczyścił z moich win długiem ubóstwieniem... Jako córka jest wzniosła; jako żonę jakież słowo mogłoby ją określić?
Klemencja podniosła oczy, były pełne łez.
— Sprawiasz mi ból, rzekła słabym głosem.
Godzina była późna, nadszedł doktór Haudry i poprosił męża aby się usunął na czas jego wizyty. Kiedy