Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łam jej figle i zawsze trzymałam ją przy sobie i odejmowałam sobie od ust, a pchałam w nią wszystko. I co? przyjdzie to, popieści i powie: „Dzień dobry mamo“. I niby załatwiony rachunek z tą co jej dała życie. Radź sobie, stara, jak umiesz, niech Pan Bóg opatrzy. Ale i ona będzie miała dzieci, dziś albo jutro, i przekona się co to za kwiatki!... Ano cóż, i tak się je kocha.
— Jakto! córka nic pani nie daje!
— Nic? a, nie, tego nie mówię, proszę pana; nic, toby było za mało. Płaci za mnie komorne, daje mi drzewo, i trzydzieści sześć franków na miesiąc... Ale, powiedz pan sam, czy w moim wieku, pięćdziesiąt dwa lat, z oczami bolącemi z wieczora, powinnabym jeszcze pracować? A przytem, czemu ona mnie nie weźmie do siebie? Wstydzi się mnie? niechże tak gada odrazu. Doprawdy, trzebaby się pogrzebać dla tych hyclów dzieci, które zapominają o człowieku zanim drzwi zamknie za sobą.
Wydobyła z kieszeni chustkę, a wraz z nią bilet na loterję, który upadł na podłogę; podniosła go szybko, mówiąc:
— Masz tobie! to kwit za podatki.
Julian zrozumiał w lot przyczynę roztropnych ograniczeń na które skarżyła się matka, i nabrał tem większej pewności, że pani Gruget zgodzi się na proponowaną transakcję.
— Zatem, pani, niech pani przyjmie to co pani ofiarowuję.
— Powiadał pan, dwa tysiące franków gotówką i sześćset dożywocia?