Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aj, do licha! aj, do licha! rzekł żywo Jacquet, powtarzając swoją frazę muzyczną, mam dwoje dzieci i żonę....
Julian uścisnął rękę Klaudjusza Jacquet i wyszedł. Ale wrócił spiesznie.
— Zapominam listu, rzekł. Przytem to nie wszystko, trzeba go zapieczętować z powrotem.
— Aj, do licha! aj do licha! otworzyłeś go nie wziąwszy odcisku; szczęściem pieczątka złamała się dość szczęśliwie. Idź, zostaw mi go, odniosę to secundum scripturam.
— O której?
— O wpół do szóstej...
— Gdyby mnie jeszcze nie było, oddaj poprostu odźwiernemu z tem aby doręczył pani.
— Czy chcesz abym był u ciebie jutro?
— Nie. Bądź zdrów.
Julian przybył szybko na plac Rotonde-du-Temple, odprawił kabrjolet i udał się pieszo na ulicę des Enfants-Rouges, gdzie obejrzał dom pani Stefanowej Gruget. Tam miała się rozjaśnić tajemnica, od której zależał los tylu osób: tam znajdował się Ferragus, a w dłoni Ferragusa zbiegały się wszystkie nici tej intrygi. Spotkanie pani Julianowej, jej męża i tego człowieka czyż nie było gordyjskim węzłem owego krwawego już dramatu, któremu nie miało braknąć miecza rozcinającego najsilniej splecione węzły?
Był to jeden z owych mizernych domów zwanych w paryskiej gwarze cabajoutis. Są to prawie zawsze domki pierwotnie odosobnione, ale połączone przez kaprys kolejnych właścicieli, którzy je powiększali