pełnił w ministerjum funkcje niby robaczka świętojańskiego: w potrzebie rzucał światło na tajemne korespondencje, odcyfrowując i klasyfikując depesze. Zajmował w ministerjum najwyższe miejsce wśród podrzędnych i żył sobie pocichu, szczęśliwy ze swej skromnej roli, która go zabezpieczała od wszelkich przesileń, rad iż spłaca w obolach swój dług ojczyźnie. Dzięki Julianowi położenie jego poprawiło się przez korzystne małżeństwo. Patrjota w duszy, wzdychał w domowem zaciszu nad poczynaniami rządu. Pozatem, był u siebie w domu dobrodusznym monarchą, z parasolem zamiast berła. Trzymał dla żony najęty powóz, sam nie korzystając zeń nigdy. Wreszcie — aby dokończyć obrazu tego bezwiednego filozofa — nie odgadł dotąd i nie miał odgadnąć nigdy korzyści jakie mógłby wydobyć ze swej sytuacji, mając najbliższego przyjaciela finansistę i znając codzienną tajemnicę Stanu. Ten człowiek, wzniosły jak ów nieznany żołnierz, który pada ocalając Napoleona okrzykiem: Kto idzie, mieszkał w ministerjum.
W dziesięć minut, Julian znalazł się w biurze archiwisty. Jacquet przysunął mu krzesło, złożył metodycznie na stole swój zielony daszek, zatarł ręce, dobył tabakierkę, wstał, przeciągnął się aż mu w łopatkach trzasło, rozprężył pierś i rzekł:
— Jakim cudem pan Desmarets tutaj? Czego sobie życzysz?
— Jacquet, potrzeba mi twojej pomocy dla przeniknięcia tajemnicy: tajemnicy, w której chodzi o śmierć i życie.
— Ale to nie tyczy polityki?
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/126
Wygląd
Ta strona została przepisana.