Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie daje złota, jeżeli to ty mu je zanosisz, powiedz, czy to twój brat?
— A gdyby tak było? rzekła.
P. Desmarets skrzyżował ramiona.
— Dlaczegoby mi to skrywano? odparł. Czyżbyście mnie wtedy oszukiwały, twoja matka i ty? Zresztą, czy chodzi się do brata codzień lub prawie codzień, co?
Żona leżała zemdlona u jego stóp.
— Umarła, rzekł. A gdybym się mylił?
Zadzwonił gwałtownie, zawołał Józefa i położył Klemencję na łóżku.
— Umrę z tego, rzekła pani Julianowa przychodząc do siebie.
— Józiu, zawołał p. Desmarets, idź po doktora Desplein. Potem pójdziesz do mego brata, i poprosisz aby przyszedł jaknajprędzej.
— Poco do brata? spytała Klemencja.
Julian już wyszedł.
Pierwszy raz od pięciu lat, pani Julianowa położyła się sama do łóżka, i zmuszona była wpuścić lekarza do swego sanktuarjum. Były to dwie wielkie przykrości. Desplein zastał panią Julianową bardzo źle; nigdy gwałtowne wstrząśnienie nie przyszło bardziej nie w porę. Nie chciał nic orzekać, odłożył na jutro swój sąd; wydał kilka poleceń, których nie wykonano, ile że sprawy sercowe zasunęły w cień wszelkie względy lekarskie. Nad ranem Klemencja jeszcze nie spała. Pochłonięta była głuchym szmerem rozmowy między dwoma braćmi, która toczyła się od kilku godzin; ale przez grubą ścianę nie doszło do