Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w sąsiedztwie zbrodniarza. Czy i teraz mam milczeć?
Julian zbladł, ale piękna jego twarz odzyskała rychło pozorny spokój. Pociągnął oficera pod daszek, który okalał ówczesną prowizoryczną giełdę i rzekł głosem zamglonym od głębokiego wzruszenia:
— Słucham pana; ale czeka nas pojedynek na śmierć i życie, jeżeli...
— Och, zgadzam się, wykrzyknął p. de Maulincour, mam dla pana wysoki szacunek. Mówi mi pan o śmierci? Nie wie pan z pewnością, że żona pańska otruła mnie może w sobotę wieczór. Tak, panie, od przedwczoraj dzieje się we mnie coś niezwykłego; z włosów moich sączy się przez czaszkę w moje wnętrze śmiertelna gorączka i niemoc, a wiem doskonale, kto dotknął moich włosów na balu.
P. de Maulincour opowiedział, nie opuszczając ani jednego faktu, i swoją platoniczną miłość do pani Julianowej, i przygodę rozpoczynającą to opowiadanie. Każdy byłby go słuchał z tą samą uwagą co Desmarets, ale mąż pani Julianowej miał prawo być zdziwiony bardziej niż ktokolwiek w świecie. W tem objawił się jego charakter: bardziej go to zdziwiło niż przygnębiło. Stawszy się sędzią i to sędzią ubóstwianej kobiety, znalazł w swej duszy prawość sędziego i wraz jego nieugiętość. Jeszcze czując się w duszy kochankiem, mniej myślał o swojem złamanem życiu, niż o życiu tej kobiety: słuchał nie własnego bólu, ale odległego głosu, który mu krzyczał: „Klemencja nie mogłaby skłamać! Dlaczego miałaby cię oszukiwać?“