Strona:PL Balzac - Eugenja Grandet.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Skoro to daje ósmy procent, puszczę się na ten interes. W dwa lata będę miał miljon pięćkroć tysięcy franków, które odbiorę z Paryża w złocie“.
— No i co, gdzie jest bratanek?
— Nie chce jeść, rzekła Nanon. To nie zdrowo.
— Czysta oszczędność, odparł jej pan.
— Ano juści, rzekła.
— Ba, nie będzie ciągle płakał. Głód wypędza wilki z boru.
Obiad był szczególnie milczący.
— Mężu, rzekła pani Grandet skoro zdjęto obrus, trzeba będzie wdziać żałobę.
— Dalibóg, pani Grandet, ty już sama nie wiesz co wymyślić, aby wyrzucać pieniądze. Żałoba jest w sercu, nie w ubraniu.
— Ale żałoba po bracie jest nieodzowna, a Kościół nakazuje aby...
— Kup sobie żałobę ze swoich sześciu ludwików. Dla mnie kup krepę, to mi wystarczy.
Eugenja podniosła oczy do nieba, nie mówiąc słowa. Pierwszy raz w życiu, jej szlachetna natura, uśpiona, zdławiona ale nagle rozbudzona, uczuła się raz po raz draśnięta. Wieczór ten był na pozór podobny do tysiąca wieczorów ich jednostajnej egzystencji, ale był z pewnością najokropniejszy. Eugenja pracowała nie podnosząc głowy i nie używając neseseru, który Karol zlekceważył w wilję. Pani Grandet robiła na drutach rękawki. Grandet kręcił palce przez cztery godziny, pogrążony w rachunkach, których rezultaty miały nazajutrz zdumieć całe Samur.
Nikt nie odwiedził ich owego dnia. W tej chwili, całe miasto trzęsło się od sztuczki Grandeta, od bankructwa jego brata i przybycia bratanka. Wiedzeni potrzebą gadania o wspólnych interesach, wszyscy właściciele winnic z wyższego i średniego towarzystwa Saumur zeszli się u pana des Grassins, gdzie pomstowali na byłego mera co wlezie.