Strona:PL Balzac - Eugenja Grandet.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czemuś ją oglądała, skoro to depozyt? Oglądać, to więcej niż dotykać.
— Ojcze, nie psuj tego, albo mnie okryjesz hańbą. Ojcze, słyszysz?
— Mężu, przez litość! rzekła matka.
— Ojcze, krzyknęła Eugenja głosem tak przeszywającym, że Nanon, przestraszona, weszła do pokoju.
Eugenja rzuciła się na nóż, który znalazła pod ręką i stanęła w obronnej pozycji.
— No i co? rzekł zimno Grandet, uśmiechając się chłodno.
— Mężu, mężu, zabijasz mnie! rzekła matka.
— Ojcze, jeżeli twój nóż naruszy bodaj cząsteczkę tego złota, ja się przebiję tym oto nożem. Już doprowadziłeś matkę do śmiertelnej choroby, zabijesz i córkę. Więc dobrze, rana za ranę, rób swoje.
Grandet trzymał nóż i szkatułkę i patrzał na córkę wahająco.
— Ty byłabyś do tego zdolna, Eugenjo? rzekł.
— Tak, mężu, odparła matka.
— Panienka zrobiłaby na pewno to co mówi, krzyknęła Nanon. Niech-że pan będzie rozsądny, przynajmniej raz w życiu.
Bednarz patrzał naprzemian chwilę na złoto i na córkę. Pani Grandet zemdlała.
— No i co, widzi pan, drogi panie, nasza pani umiera! krzyknęła Nanon.
— Masz, dziecko, nie kłóćmy się o szkatułkę. Bierz-że, krzyknął żywo bednarz, rzucając neseser na łóżko. — A ty, Nanon, leć po doktora Bergerin.
— No, mamo, rzekł całując żonę wrękę, to nic, nic, jużeśmy się pogodzili. Prawda, córuchno? Już nie będzie suchego chleba, będziesz jadła co ci się spodoba. A, otwiera oczy. No i co, mamo, mamusiu, mamusieczko, no! O, patrz, całuję Eugenję. Kocha swego kuzyna, wyjdzie za niego jeżeli zechce, przechowa mu jego szkatułkę. Ale żyj długo, moja dobra żono. No, porusz się. Słu-