Strona:PL Balzac - Eugenja Grandet.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, proszę pana. Dalibóg, tak się pan boi o swoje groszaki?
— Och, nie, rzekł Grandet.
— Zresztą pojedziemy prędko, odparł gajowy; pańscy dzierżawcy dali dla pana najlepsze konie.
— Dobrze, dobrze. Nie mówiłeś im dokąd jedziemy?
— Sam nie wiedziałem.
— Dobrze. A powóz mocny?
— Pyta się pan? Och, udźwignąłby trzy tysiące. Cóż to waży, te pańskie beczułki!
— Et, rzekła Nanon, ja dobrze wiem. Jest tego blisko...
— Będziesz ty cicho, Nanon. Żonie powiesz, że wyjechałem na wieś. Wrócę na obiad. Jedź dobrze, Cornoiller, trzeba być w Angers przed dziewiątą.
Koczobryk ruszył. Nanon zaryglowała bramę, spuściła psa, położyła się z siniakiem na ramieniu i nikt w sąsiedztwie nie domyślał się ani wyjazdu Grandeta ani celu jego podróży. Ostrożność starego była idealna. Nikt nigdy nie widział grosza w tym domu pełnym złota. Dowiedziawszy się tego rana z rozmów w porcie, że złoto podwoiło wartość wskutek zbrojeń podjętych w Nantes i że przybyli do Angers spekulanci aby je skupować, stary winiarz, przez proste pożyczenie koni u swoich dzierżawców, mógł udać się do miasta aby sprzedać swoje złoto i wrócić z obligami skarbowemi na sumę opiewającą na kupienie renty, zwiększywszy tę sumę przez agio.
— Ojciec wyjeżdża! powiedziała Eugenja, która słyszała wszystko z góry.
Cisza zapanowała w domu, odległy turkot bryki, ginący stopniowo, nie dochodził już do uśpionego Saumur. W tej chwili, Eugenja usłyszała w swojem sercu, zanim ją usłyszała uszami, skargę, która przebiła ściany i która wychodziła z pokoju kuzyna. Smuga światła, wąska jak ostrze noża, przechodziła przez szczelinę drzwi i przecinała poziomo poręcz starych schodów.