Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Dwaj poeci.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niepewne, spojrzenia prosiły niejako o pobłażanie; następnie, zmuszona była siedzieć ze spuszczonemi oczyma, i ukrywać zadowolenie, w miarę jak rozwijały się następujące strofy:

DO NIEJ

Z promiennych blasków fali lazurowej,
Kędy aniołów smętnych brać skrzyldata
Powtarza szeptem u tronu Jehowy
Skargi wszechświata,

Często, cherubin, dziecię sfer podniebne,
Gasząc blask złoty, co mu stroi ciemię,
Zbywszy w błękitach piór okiście srebrne,
Schodzi na ziemię.

Spieszy, gdzie czoła w zadumie się kłonią
Genjusza w pętach pokrzepia zawody,
I starca smutki koi miękką dłonią
Dzieweczki młodej.

Zbiera łzy żalu posępnych zbrodniarzy,
Matce strapionej szepce: „Miej otuchę!“
Z radosnem sercem na swej szali waży
Miłość i skruchę.

Jeden z tych posłów wśród nas tutaj bawi,
Litośnie dzieląc ziemskie nasze losy,
I patrzy okiem, co we łzach się pławi,
W jasne niebiosy.

Nie czoła jego zaduma wpółsenna
Boskości jego sekret mi zdradziła,
Ni głosu słodycz, ani ta płomienna
Ócz jego siła;

Lecz gdy, niebacznie, biedne serce moje
Na tyle czarów dłoń ściągnęło drżącą,
Spotkało straszną archanioła zbroję,
Chłodną i lśniącą...