Strona:PL Balzac - Dwaj poeci.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idę, rzekł pan de Bargeton, biorąc laskę i kapelusz.
— Dziękuję ci, rzekła małżonka wzruszona; lubię takich mężczyzn. Jesteś prawdziwy szlachcic.
Podała mu do pocałunku czoło, które starzec ucałował, wzruszony i dumny. Ta kobieta, mająca niby macierzyńskie uczucie dla swego dziecka, nie mogła wstrzymać łzy, słysząc trzask wjazdowej bramy zamykającej się za nim.
— Jak on mnie kocha! pomyślała. Biedaczysko przywiązany jest do życia, a jednak poświęciłby je dla mnie bez żalu.
Pan de Bargeton nie troszczył się o to, że nazajutrz przyjdzie mu stanąć na placu i popatrzeć zimno w skierowaną weń lufę pistoletu; nie, kłopotał się w tej chwili tylko o jedno, i drżał na tę myśl idąc do pana de Candour.
— Co ja mu powiem? pomyślał. Nais powinna mi była dać notatkę.
I łamał sobie głowę, aby sformułować jakieś parę zdań któreby nie były śmieszne.
Ale ludzie, którzy żyją, jak pan de Bargeton, w milczeniu nałożonem ograniczeniem umysłu i szczupłością horyzontów, posiadają, w wielkich okolicznościach, zupełnie naturalną uroczystość. Ponieważ mówią mało, tem samem mało wymyka się im głupstw; ponieważ zaś długo myślą nad tem co mają powiedzieć, nieufność do samych siebie każe im tak gruntownie wystudjować swą orację, iż wysławiają się doskonale, fenomenem podobnym owemu, który rozwiązał język oślicy Balaama. To też pan de Bargeton wywiązał się z zadania jak człowiek niepospolity. Usprawiedliwił opinję tych, którzy go uważali za filozofa ze szkoły Pytagorasa. Wkroczył do domu pana de Chandour około jedenastej i zastał liczne towarzystwo. Przywitał się w milczeniu z Amelją i uczęstował każdego swym głupim uśmiechem, który, w danych okolicznościach, wydał się głęboko ironiczny. Zapanowała wielka cisza, jak w naturze za zbliżeniem się burzy. Châtelet, który powrócił, spoglądał w bardzo znaczący sposób ko-