Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie bawiliście się tedy? rzekł ksiądz Brossette obejmując Pechinę bystrem spojrzeniem.
— Nie dręczcie jej, rzekła hrabina, i wracajmy.
Pechina, mimo iż zmaltretowana, zaczerpnęła w swej miłości siły aby iść; jej ubóstwiany władca patrzał na nią! Hrabina szła z Michaudem ścieżką znaną jedynie kłusownikom i strażnikom, którą nie da się iść w dwie osoby, ale która prowadziła prosto do bramy awońskiej.
— Panie Michaud, rzekła w lesie, trzeba znaleźć sposób aby uwolnić okolicę od tego ladaco, bo temu dziecku grozi może śmierć.
— Po pierwsze, odparł Michaud, Genowefa nie wyjdzie już z domu; Olimpja weźmie do siebie bratanka Vatela, który czyści aleje w parku, zastąpimy go chłopcem ze stron mojej żony, trzeba nam bowiem w Aigues jedynie ludzi których jesteśmy pewni. Przy Gounodzie i starym Cornevin krowy będą dobrze pilnowane, a Pechina nie wyjdzie inaczej niż w towarzystwie.
— Powiem hrabiemu aby pokrył te nadliczbowe koszty, odparła hrabina; ale to nas nie uwolni od Mikołaja! Jak to osiągnąć?
— Jest sposób bardzo prosty, odparł Michaud. Mikołaj ma stawać za kilka dni do wojska; zamiast prosić o jego zwolnienie, pan generał, na którego poparcie liczą Tonsardowie, potrzebuje go jedynie dobrze polecić komisji.
— Pojadę sama, rzekła hrabina, jeżeli trzeba, do