Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To oni są złodzieje!... odparła kobieta patrząc groźnie na żandarmów.
— Co ty tam stara tak patrzysz z podełba? rzekł kwatermistrz. Wiedz, że twój proces będzie bardzo krótki, jeśli ośmielisz się nas lżyć.
— Ja nic nie powiedziałam, rzekła czemprędzej kobieta z pokorną i miłosierną miną.
— Słyszałem przed chwilą słowa, których mogłabyś pożałować...
— No, moje dzieci, spokoju, rzekł mer z Couches, poczmistrz. Cóż u licha, ci ludzie mają rozkaz, muszą przecież słuchać.
— To prawda, to ten z Aigues urządza to wszystko... Ale cierpliwości!
W tej chwili generał zjawił się na placu. Przybycie jego wzbudziło nieco szmerów, o które troszczył się bardzo mało; podjechał wprost do porucznika żandarmerji, i rzekłszy doń kilka słów, wręczył mu papier. Oficer obrócił się do swoich ludzi i rzekł:
— Puśćcie wolno jeńców, generał wyprosił im łaskę u króla.
W tej chwili, generał Montcornet rozmawiał z merem; po chwili cichej rozmowy, mer, zwracając się do winnych, którzy mieli nocować w więzieniu i którzy byli wielce zdziwieni swą wolnością, rzekł:
— Moje dzieci, podziękujcie panu hrabiemu; jemu to jesteście winni darowanie waszej kary; prosił o łaskę dla was w Paryżu i uzyskał ją w rocznicę powrotu króla... Mam nadzieję, że na przyszłość