Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ctwo, mocą przywileju który posiadają wyłącznie lasy... Pnie spowite są lianami, biegnącemi z drzewa na drzewo. Lśniąco zielone jemioły zwisają z każdej odnogi gałęzi, gdzie mogła się utrzymać wilgoć. Widzi się tam olbrzymie bluszcze, dzikie arabeski kwitnące jedynie o pięćdziesiąt mil od Paryża, gdzie ziemia jest natyle tania, że się jej nie oszczędza. Tego rodzaju twory sztuki wymagają wiele gruntu. Niema tu nic wylizanego, nie czuje się gracy ogrodnika, ślady kół pełne są wody, żaby wylęgają tam spokojnie swoje kijanki, rosną tam delikatne leśne kwiaty, a paproć jest równie piękna jak w styczniu na twoim kominku, w bogatym wazonie ofiarowanym przez Florynę. Ta tajemniczość upaja, budzi mętne pragnienia. Zapachy leśne, te wonie tak lube duszom spragnionym poezji, którym podobają się najniewinniejsze mchy, najjadowitsze muchomory, mokra ziemia, wierzby, zioła balsamiczne, zielona woda w kałuży, gwiazda żółtych nenufarów; cała ta bujna roślinność bije ku tobie zapachem, oddając ci w nim wszystką swą myśl, może swoją duszę. Myślałem wówczas o różowej sukni, migającej w tej krętej aleji.
„Aleja kończy się nagle ostatnim klombem, w którym drżą brzozy, topole i wszystkie gatunki osiki, owa inteligentna rodzina o wdzięcznych łodygach, wytwornej kibici, drzewa wolnej miłości! Stamtąd, mój drogi, ujrzałem staw pokryty nimfeami, roślinami o szerokich rozpostartych liściach, albo też o małych drobnych listkach, na których gnije łódź pomalowana czarno z białem, zgrabna jak szalupa wioślarza na