Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary Fourchon odwrócił głowę chowając pieniądz, iżby Karol nie mógł spostrzec wyrazu zadowolenia i ironji, których niepodobna mu było zdławić.
— To tęga biboszka, Katarzyna, podjął starzec, lubi malagę, trzeba jej powiedzieć żeby zaszła po parę buteleczek do Aigues, ciemięgo!
Karol popatrzał na starego Fourchon z naiwnym podziwem, nie mogąc odgadnąć ogromnej korzyści, jaką wrogowie generała mieli w tem, aby wcisnąć jednego szpiega więcej do zamku.
— Generał musi być rad, spytał starzec, chłopi są teraz bardzo spokojni. Cóż on powiada?... Kontent jest z Sibileta?
— Jedynie pan Michaud wziął na ząb pana Sibileta; powiadają, że go wysadzi, odparł Karol.
— Ot, koleżeńska zawiść, odparł Fourchon. Założę się, że chciałbyś wygryźć Franciszka i zostać kamerdynerem w jego miejsce...
— Ba! ma tysiąc dwieście franków! rzekł Karol, ale nie da się go wygryźć, zna sekrety generała...
— Tak jak pani Michaud znała sekrety pani, odparł Fourchon spoglądając Karolowi badawczo w oczy. Słuchaj, chłopcze, nie wiesz, czy państwo mają każde oddzielny pokój?...
— Bagatela! inaczej panby tak nie kochał pani! rzekł Karol.
— Nie wiesz nic więcej?... spytał Fourchon.
Trzeba było zamilczeć, bo Karol i Fourchon znaleźli się pod oknami kuchni.