Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mam nadzieję, rzekł Derville.
— Oto czemu, ciągnął Corentin. Znalazłem najnaturalniejszy sposób wydobycia prawdy z ust państwa Séchard. Liczę na pana, że swą powagą adwokacką poprzesz mały podstęp, którym się posłużę aby uzyskać ścisły rachunek ich majątku. — Po obiedzie, jedziemy do pana Séchard, rzekł Corentin; będzie pani tak dobra przygotować łóżka, dla każdego oddzielny pokój.
— Do usług, rzekł oberżysta.
— I skąd, u licha, ten młody człowiek wytrzasnął pieniądze?... Czyżby anonim miał słuszność, byłażby ich źródłem ciepła rączka ładnej dziewczyny? rzekł Derville siadając do stołu.
— A, to byłby przedmiot osobnego dochodzenia, rzekł Corentin. Lucjan de Rubempré żyje, powiedział mi książę de Chaulieu, z ochrzczoną żydówką, która podaje się za Holenderkę, a nazywa się Estera van Bogseck.
— Cóż za zbieg okoliczności! rzekł adwokat, szukam spadkobierczyni Holendra nazwiskiem Gobseck: to samo nazwisko z przestawieniem liter.
— A więc, rzekł Corentin, zbiorę dla pana wskazówki za powrotem do Paryża.
W godzinę później, dwaj wysłańcy domu Grandlieu wyruszyli do la Verberie, posiadłości państwa Séchard. Nigdy Lucjan nie doświadczył głębszych wzruszeń niż te, które go ogarnęły w la Verberie przez porównanie własnego losu z losem szwagra. Dwaj Paryżanie mieli tam zastać ten sam obraz, który, kilka dni przedtem, uderzył Lucjana. Wszystko tu oddychało spokojem i dostatkiem. W tej chwili, salon w La Verberie gościł kółko złożone z czterech osób: proboszcz z Marsac, młody ksiądz, który na prośbę pani Séchard podjął się kierować nauką małego Lucusia; lekarz, nazwiskiem Marron; mer gminy; wreszcie stary pułkownik na pensji, który hodował róże w posiadłości naprzeciw la Verberie, po drugiej stronie drogi. Każdego zimowego wieczora, osoby te schodziły się grać niewinnego bostona po groszu, pożyczać ga-