Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy jest i zamek? rzekła Klotylda z nazbyt żywym uśmiechem.
— Coś podobnego do zamku; ale najrozsądniej będzie użyć go za materjał do zbudowania pałacyku w nowym stylu.
Oczy Klotyldy rzucały poprzez uśmiech płomienie szczęścia.
— Siądzie pan dziś wieczór do wista z ojcem, szepnęła. Za dwa tygodnie mam nadzieję że będzie pan zaproszony na obiad.
— I cóż, drogi panie, rzekł książę de Grandlieu, kupiłeś pan, powiadają, dobra Rubempré, winszuję panu szczerze. To odpowiedź tym, którzy pomawiali pana o długi. My, osiadli, możemy, jak Francja albo Anglja, mieć dług publiczny; ale, widzi pan, ludzie bez majątku, początkujący, nie mogą sobie pozwolić na ten zbytek...
— Ba, proszę księcia, jeszcze wisi pięćkroć na moim majątku.
— Trzeba tedy znaleźć pannę, któraby je panu wniosła; ale myślę, iż niełatwo znajdziesz partję z takim majątkiem w naszej dzielnicy, gdzie panny mają nieduże posagi.
— Starczy im nazwisko, odparł Lucjan.
— Jest nas tylko trzech do wista, Maufrigneuse, d’Espard i ja, chce pan siąść na czwartego? rzekł książę do Lucjana wskazując stolik.
Klotylda podeszła do stolika, zaglądając w karty ojca.
— Ta mała chce abym to wziął do siebie, rzekł książę, klepiąc córkę po ręce i spoglądając przelotnie na Lucjana, który zachował minę serjo.
Lucjan, grający z panem d’Espard przeciw księciu, przegrał dwadzieścia ludwików.
— Mamusiu, rzekła Klotylda, podchodząc do księżnej, miał ten spryt aby przegrać.
O jedenastej, po kilku zaklęciach wymienionych z panną de Grandlieu, Lucjan wrócił do domu. Położył się do łóżka, myśląc o tryumfie jaki miał osiągnąć za miesiąc; nie wątpił że zostanie