Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest stanowczo coś djabelskiego w tem wszystkiem! wykrzyknął Rafael w rozpaczy. Więc żadna siła ludzka nie zdoła mi przyczynić ani jednego dnia?
— Panie, zbłądziłem, odparł matematyk ze strapioną miną, powinniśmy byli poddać tę osobliwą skórę działaniu machiny do ciągnienia blachy. Gdzież ja miałem głowę, aby panu proponować ciśnienie!
— To ja prosiłem o to, odparł Rafael.
Uczony odetchnął jak winny uwolniony dwunastoma głosami przysięgłych. Jednakże, zaciekawiony osobliwym problemem jaki nastręczała ta skóra, zastanowił się chwilę i rzekł:
— Trzeba zażyć tę nieznaną substancję odczynnikami. Chodźmy do Jafeta, chemia będzie może szczęśliwsza od mechaniki.
Valentin popędził konia, w nadziei zastania słynnego chemika Jafeta w jego laboratorjum.
— I cóż, stary przyjacielu, rzekł Planchette widząc Jafeta siedzącego w fotelu i oglądającego jakiś strąt, jakże się miewa chemia?
— Drzemie. Nic nowego. Prawda, Akademia uznała istnienie salicyny, ale salicyna, asparagina, woklina, digitalina, to nie są odkrycia...
— Nie mogąc wynajdywać rzeczy, rzekł Rafael, zdaje się że jesteście skazani na wynajdywanie nazw.
— Dalibóg, masz słuszność, młodzieńcze!
— Słuchaj, rzekł Planchette do chemika, sprobuj nam rozłożyć tę substancję: jeżeli wydobędziesz z niej jakikolwiek pierwiastek, nazywam go zgóry dja-