Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stary piec który obaliła, zburzyła, skręciła tak jak huragan chwyta dom i unosi z sobą.
— Och, rzekł spokojnie Planchette, jaszczur jest zdrow jak moje oko! Mistrzu Spieghalter, musiała być jakaś skaza w stali, albo jakaś szczelina w wielkiej rurze...
— Nie, nie, ja znam moją stal. Ten pan może zabrać swój przedmiot, djabeł siedzi w tej skórze.
Niemiec chwycił młot kowalski, rzucił skórę na kowadło i, z całą siłą jaką daje gniew, wymierzył w talizman najstraszliwszy cios jaki kiedykolwiek jęknął w pracowni.
— Ani śladu niema, wykrzyknął Planchette, głaszcząc oporny jaszczur.
Zbiegli się robotnicy. Werkmajster wziął skórę i zanurzył ją w piecu pełnym gorejącego węgla. Wszyscy, stojąc półkolem koło ognia, oczekiwali z niecierpliwością działania olbrzymiego miecha. Rafael, Spieghalter, profesor Planchette, zajmowali środek tej czarnej i bacznej ciżby. Widząc wszystkie te białe oczy, te głowy przyprószone żelazem, tę czarną i lśniącą odzież, te kosmate piersi, Rafael miał wrażenie, że znajduje się w nocnym i fantastycznym świecie niemieckich ballad. Werkmistrz chwycił skórę szczypcami, zostawiwszy ją wprzód w ogniu przez dziesięć minut.
— Proszę mi ją oddać, rzekł Rafael.
Werkmistrz podał ją żartem Rafaelowi. Margrabia zwinął z łatwością skórę, chłodną i miękką pod jego palcami. Rozległ się krzyk zgrozy, robotnicy uciekli. Valentin został sam z profesorem Planchette w opustoszałej sali.