Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dzięki owej jasności wzroku, której objawy kłócą się niekiedy u pijanych z zamroczeniem pijaństwa Valentin wynalazł z małpią zręcznością przybór do pisania i serwetkę, powtarzając wciąż:
— Weźmy miarę! weźmy miarę.
— Dobrze więc, dobrze, odparł Emil, weźmy miarę.
Dwaj przyjaciele rozciągnęli serwetkę i przyłożyli do niej jaszczur. Emil, pewniejszy w rękach od Rafaela, obrysował atramentem kontur talizmanu, podczas gdy przyjaciel mówił:
— Pragnąłem dwustu tysięcy franków renty, nieprawdaż? Otóż, kiedy je będę miał, ujrzysz, jak się cały ten mój jaszczur skurczy.
— Tak. A teraz śpij. Chcesz abym cię ułożył na tej kanapie? No, dobrze tak?
— Tak, moje niemowlę prasy. Będziesz mnie bawił, będziesz mi wypędzał muchy z nosa. Przyjaciel nieszczęśliwego ma prawo być przyjacielem potentanta. Dam ci też... cy... gar... ha... wań...
— No, no, traw swoje złoto, miljonerze.
— A ty traw swoje artykuły. Dobranoc. Powiedzże dobranoc Nabuchodonozorowi!... Miłość! Pić! Francja... chwała i bogac... bogac...
Niebawem dwaj przyjaciele zjednoczyli swoje chrapanie z muzyką rozlegającą się w salonach. Zbyteczny koncert. Świece gasły kolejno wśród trzaskania kryształowych świeczników. Noc spowiła krepą tę długą orgję, w której opowiadanie Rafaela było niby