Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zumiałem wyraźnie słowa graczy, znałem ich punkty, widziałem który z nich wyświęcił króla tak jakbym patrzał w ich karty; słowem, o dziesięć kroków od gry, bladłem od jej kaprysów. Naraz, ojciec przeszedł koło mnie, zrozumiałem wówczas słowa Pisma: „Duch Boży przeszedł przed jego obliczem!“ Wygrałem. Poprzez rój mężczyzn krążących dokoła graczy, podbiegłem do stołu, ślizgając się ze zwinnością węgorza, który się wymyka przez przerwane oczko siatki. Nerwy moje, dotąd boleśnie napięte, zadrgały radośnie. Byłem jak skazaniec, który, idąc na śmierć, spotkał króla. Przypadkowo jakiś pan w orderach zażądał czterdziestu franków których brakło. Niespokojne oczy spoczęły na mnie podejrzliwie, zbladłem, krople potu wystąpiły mi na czoło. Zbrodnia iż okradłem ojca wydała mi się sowicie pomszczona! Wówczas, poczciwy grubasek rzekł głosem zaiste anielskim: „Wszyscy ci panowie postawili“, i wypłacił czterdzieści franków. Podniosłem głowę i spojrzałem tryumfująco po graczach. Włożywszy do sakiewki ojca z powrotem złoto które z niej wziąłem, postawiłem znowuż mój zysk za tym godnym i zacnym panem, który dalej wygrywał. Z chwilą gdy się ujrzałem posiadaczem stu sześćdziesięciu franków, zawinęłem je w chusteczkę w ten sposób aby nie mogły ruszać się ani dzwonić w czasie powrotu do domu, i przestałem grać.
— Co robiłeś przy grze? spytał ojciec, gdyśmy siadali do dorożki.
— Przyglądałem się, odparłem drżący.