Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nice wkoło swego kotła, ale kuszące, drżące, urocze! Uczułem się zdecydowanym łajdakiem. Nie zważając ani na huczenie w uszach, ani na przyspieszone bicie mego serca, wziąłem dwie dwudziestofrankówki które widzę jeszcze! Daty na nich były zatarte, a twarz Bonapartego krzywiła się szyderczo. Włożywszy sakiewkę z powrotem do kieszeni, podszedłem do stołu gry, trzymając dwie sztuki złota w wilgotnej dłoni, i krążyłem dokoła graczy jak jastrząb nad kurnikiem. Dręczony nieopisanym lękiem, powiodłem dokoła siebie szybkie i bystre spojrzenie. Pewien że nikt znajomy mnie nie widzi, postawiłem za jakimś tłustym i jowialnym człowieczkiem, na którego głowie skupiłem więcej modłów i życzeń, niż się ich wznosi do nieba na morzu przez czas trzech nawałnic. Następnie, ze zdumiewającym jak na mój wiek instynktem zbrodni czy makiawelizmu, stanęłem koło drzwi, patrząc w salony i nie widząc nic. Dusza moja i moje oczy bujały dokoła nieszczęsnego zielonego sukna. Od tego wieczora datuje pierwsze fizjologiczne spostrzeżenie, któremu zawdzięczam ową przenikliwość pozwalającą mi podchwycić niektóre tajemnice naszej podwójnej natury. Stałem odwrócony plecami do stolika gdzie się rozgrywało moje przyszłe szczęście, szczęście o tyle może głębsze że było zbrodnicze; między dwoma graczami a mną znajdowało się kilka rzędów ludzi; szmer głosów nie pozwolił mi rozróżnić brzęku złota mięszającego się z tonami orkiestry. Mimo wszystkich tych przeszkód, siłą namiętności która ma przywilej zniesienia czasu i przestrzeni, zro-