Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatnie słowa wymówił z irytacją i podejrzliwie obejrzał się w koło.
— Hrabina wyszła.
— Uciekła przedemną! — zawołał gwałtownie Wiktor.
— Nie; wyszła w interesie naszego zgromadzenia. Uprosiłem ją o to, i w twojem imieniu przyrzekłem, że będziesz cierpliwy.
— Więc wiesz o co chodzi?
— Hrabina wspominała mi, że jéj grozisz procesem o jakąś sumę pieniędzy.
— I nic więcéj?
— Czy to mało?
— Nie chcę więc zdradzać sekretów hrabiny, kiedy ich sama nie zwierzyła. Ha! przyrzekłeś za mnie cierpliwość, więc ją mieć muszę. Mogę zaczekać, bo wczorajszy sztosik podreperował trochę moją kieszeń. Musimy się za to spić dzisiaj. Po tak długiem niewidzeniu, to się należy. Chodźmy.
— Zapominasz, że jestem księdzem.
— Prawda, wy musicie udawać, że pić nie lubicie, wyjąwszy przy ołtarzu. A jabym jednak chciał oblać to nasze spotkanie.
— Chyba u mnie.
— Niech i tak będzie. Nie będzie to tak smakować jak w knajpeczce, ale kiedy inaczéj być nie może, to darmo!
Ksiądz zadzwonił na lokaja i kazał mu sprowadzić dorożkę; nie uważał bowiem za