Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie drągal? spytał ekslokaj.
— W kwaczu.
— To źle, we trzech nie damy rady. Jeden musi zabywać klawy szmyr (stać pod oknem), drugi generałem szabrować (wytrychem otwierać) a do buchanki (kradzieży) dwóch przynajmniéj potrzeba.
— A choćby tego kudłacza wziąść — zaproponował znowu ów milczący towarzysz.
I zfacjendować (podzielić się) z nim? wtrącił z niechęcią rudy.
— Lada szymlem (srebrna moneta) lub motylem (pieniądz papierowy) gębę mu się zatknie i będzie milczał. A jakbyś chciał dziaczyć forsę (przekupić), toby więcéj kosztowało, a może jeszcze niezdało się na djabła.
— Jakże myślicie wy — jakże wam ta?
— Przezywają mnie Kłykiem, odparł ekslokaj.
— Więc cóż Kłyku mówicie na tego karabaniarza (łgarz), wziąść go czy nie?
Kłyk popatrzył uważnie na kudłacza siedzącego pod ścianą i rzekł:
— Zdaje się uczciwym człowiekiem, patrzy coś na naszego.
Po téj naradzie rudy przystąpił do kudłacza i uderzywszy go w ramię, spytał:
— A co? pójdziesz z nami?
— Jeżeli na coś grubego, to i owszem, bo ja na drobiazgi się nie łakomię.