Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rudy rzucił okiem na nożyk, spojrzał na ekslokaja, potem na kudłatego i uderzył się pięścią w czoło.
— A tom się ochędożył (oszukał)! toć ja tego kapusia (zdrajcę) wziął za was. Toś ty taki szewrany? — co? — zawołał odwracając się z wyciągniętym kułakiem do kudłatego, który nie wiedząc jeszcze o co chodzi, cofnął się z przestrachu.
Dziacz spas (daj pokój) — odezwał się towarzysz rudego, siedzący dotychczas w milczeniu — jeszcze nas pokapuje (zdenuncjuje).
— Niedoczekanie jego — pierwéj go stłukę na kwaśne jabłko.
— O co idzie? — odezwał się kudłaty, zrozumiawszy nakoniec z kim ma do czynienia. Pomyłka z waszéj strony, ja temu nie winien. Wyjęzyczyliście się przedemną, nie wiedząc kto jestem.
— Djabli cię wiedzieli, żeś ty nie andrus, kiedy tak patrzysz na niego.
— Mógłbym nim być od biedy, jeżeli mi dacie robotę. A nie, to kłaniam. A bać się nie macie czego; ja nie policjan.
To rzekłszy, usunął się na bok z widoczną urazą.
Duma i ambicja wszędzie mają swoich wyznawców.
Złodzieje tymczasem odbyli po cichu krótką naradę.