Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże! więc własne dziecko chciałem okraść! Sprawiedliwość Twoja nie dopuściła tego. O, lżéj mi teraz umierać! Flawjuszu — zawołał wyciągając ku niemu ręce — chciałbym ją choć raz przed śmiercią uścisnąć i nazwać córką moją!
— Ona nie powinna wiedzieć o tém, że nią jest.
— To pozwól mi choć widzieć ją. Dziś ze wszystkich pragnień moich, to jedno mi tylko pozostało. Spełnij je.
— Dobrze — odparł wzruszony Flawjusz.
Wrócił do Zolji, która w ślubnéj sukni z niecierpliwością oczekiwała na niego.
— Ojcze, jedziemy?
— Jedziemy, ale nie do kościoła jeszcze. Jest pewien człowiek który umiera, a który przed śmiercią pragnie widzieć cię i pobłogosławić.
— To może ojciec mój! — zawołała Zofja patrząc Flawjuszowi w oczy.
— Kiedy ci serce powiedziało — ja zapierać nie będę
— Jedźmy.
— Człowiek ten zawinił przeciwko tobie i matce twojej.
— Ale żałuje tego i chce mnie pobłogosławić. Jedźmy.
Wybiegła z pośpiechem i wskoczyła do powozu stojącego przed domem. Za nią wsiedli Flawjusz i Gustaw.