Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo nie mam ochoty spotkać się z patrolem. Czy masz klucz od bramy?
— Nie wiem.
— Choćbyś nie miała — przyjdę — zawsze u ciebie bezpieczniéj, niż gdzieindziéj. Czekaj więc na mnie przed północą. Nie stracisz na tém, jeżeli mi się uda mój projekt, a udać się musi. Jutro damy ztąd nogę i będziemy znowu razem i szczęśliwi. Nieprawdaż, moja żono? — zakończył z szatańskim uśmiechem.
Hrabina niecierpliwie przyśpieszyła kroku. Chciała czemprędzéj uwolnić się od swego towarzysza. Szybko wpadła do powozu i zatrzasnęła drzwiczki.
— Do widzenia więc — rzekł znacząco Kudłacz.
Nic nie odpowiedziała — powóz zaturkotał po bruku.
— Hm, dumna — mruknął półgłosem patrząc za odjeżdżającą — nie może jeszcze zapomnieć, że była hrabiną. Zaśpiewa ona inaczéj jak zobaczy u mnie grosze. Chyba, że jéj na nich nie zbywa. — Kto to wie — ona nie głupia, może się i obłowiła — ale zmiarkujemy to późniéj — a teraz po wytrychy.
Zawrócił w stronę zamku i poszedł ku Kazimierzowi.
W parę godzin później, jak to Kudłacz przepowiedział, ksiądz Modest wsiadł do po-