Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A niech cię pieruny siarczyste biją! — zawołał — a ty zkąd wiesz o tém?
— To mój sekret. No, płać poncz — dziesięć szklanek — odparł Wiktor śmiejąc się i bawiąc zakłopotaniem Kłyka.
— Zapłacę, jak będę miał, a będę miał niedługo.
— A ja czekać nie będę i sam dać każę. Daj ta pani drugą kolejkę — dodał zwracając się do kawiarki.
— Klawy chłop z ciebie — odezwał się Kłyk rozczulony taką wspaniałomyślnością swojego kompana — i hojny, nie tak, jak ksiądz Modest.
— To księżulo skąpy?
— Obiecuje dać, jak dziewczyna będzie w jego rękach.
— A jemu na co dziewczyny?
— Djabli wiedzą; to jakaś nieczysta sprawa, któréj nic nie rozumiem. Bo, wystaw sobie, na co te ceregiele? Jeżeli chce, żeby dziewczyna odeszła od ojca, to ją kiedy wieczorem porwać, wpakować do cypcerówki i wio! i pies by o niczem nie wiedział. Ale ksiądz ani chce słyszeć o tém — jemu się zachciewa, żeby dziewczyna dobrowolnie opuściła starego, a on wtedy dopiero zajmie się jéj losem. Sam nie mogłem się wziąść do tego interesu, bo dziewczyna by nie przystała, zmówiłem więc do pomocy Kundusię. Ta za-