Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kilka łańcuchów gór, rzeki, przystanie, zatoki; wśród cienistych lasów szemrały srebrne strumyki. Na północnem wybrzeżu znajdowały się w pełnym wybuchu wulkany. Co do drzew i kwiatów, te przechodziły w piękności wszystko, co tylko dotąd widzieli.
— Tak jest uroczą ta wyspa, że musimy jej dać nazwę najpiękniejszej i najwięcej kochanej kobiety; będzie nosiła imię Sylwialand, nieprawdaż, że się na to zgadzacie? — zapytał Bearwarden.
Nikt nie oponował i ta nazwa została zapisaną na mapie.
— Te dwie wyspy — mówił dalej Bearwarden — mogą się stać z czasem ogniskami cywilizacyi. Zbudowawszy tu stosowne maszyny, ustanowiwszy komunikacyę morską... to słabe falowanie co za doskonały przymiot dla pająków!... Kto wie, czy nawet wulkany nie będą pożyteczne, jestem tego przekonania, że da się z nich może wytworzyć jeszcze inna siła jak elektryczność i Apergia. Ach, co za świetna przyszłość będzie udziałem tych lądów!
Opuściwszy Sylwialand, podróżni zwrócili lot na zachód. Tu spostrzegli wielką grupę wysp, rozległą tak, żeby mogła pokryć cały ocean Spokojny. Wielkość wysp była rozmaitą; przypominały Borneo, Madagaskar, Sycylję lub Korsykę.
— Doskonałego tu potrzeba marynarza, lub też należałoby zaprowadzić dobrze skombinowany system latarni morskich, aby się nie zabłądzić wśród tych wysp i wysepek — rzekł, przyglądając się uważnie Bearwarden.
Wyspy pokryte były cienistemi drzewami, zupełnie podobnemi do dobrze znanych na ziemi; widoczną tam już