dzie, ptaki odlatywały w stronę lasu, nawet okrutny boa i dziki grzechotnik pełzały trwożnie, opuszczając zajmowane kryjówki.
Ogromny zwierz zatrzymał się na brzegu, ruszał niecierpliwie ogonem, podniósł do góry niezmiernych rozmiarów trąbę i niespokojnie węsząc, wciągał powietrze; miał on najmniej trzydzieści stóp wysokości i pięćdziesiąt długości.
Obejrzał się w około, spostrzegł tratwę i na niej ludzi, popatrzył się na nich głupowato i odrzucił wtył głowę.
— Traktuje nas pogardliwie, — rzekł Bearwarden, a jednak prawdopodobnie dostarczy nam śniadania.
Potwór poruszył się z miejsca; potrącona przez niego palma powaliła się na ziemię; miał już w dalszą, niszczącą puścić się drogę, gdy wtem dwa wystrzały równocześnie zabrzmiały, a tysiączne echa rozniosły odgłos ich po okolicy.
Wystraszone ptaki krzykiem napełniły powietrze.