Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w zęby, czatowały na zdobycz, siedząc na zwalonych kłodach drzewa, lub stojąc z zapuszczonym w wodę dziobem.
— Ciekawy jestem, jak tu ptaki bronią się od węży, których tak wiele w wodzie i nad wodą? — zapytał Bearwarden.
— Spojrzyj tylko na ich dzioby o podwójnych rzędach zębów, a będziesz spokojny o ich losy, — odparł Ayrault. — Zresztą patrz, każdy z tych ptaków, czekając tu na zdobycz, stoi tylko na jednej stosunkowo cieniutkiej nodze, zamała to przynęta dla węża.
— Sądzę, że walka o byt tych ptaków nie musi być zbyt nużącą, a węże, zamiast im szkodzić, służą pewno za główne pożywienie.
W miejscu, gdzie strumień, zmieniony w jezioro, zakreślał pewne zagięcie, zauważyli, że brzegi jego stawały się wynioślejsze i że coraz mniej na nich znajdowało się paproci, a natomiast palmy, sosny i drzewo kauczukowe wznosiły wysoko swe wierzchołki.
Okropny łoskot, wyraźnie zbliżający się z każdą chwilą, obił się o ich uszy; zdawało im się, jakby czuli drżenie ziemi; instynktownie zamilkli, wstrzymali oddech i pochwycili za broń.
Ciemna jakaś, ogromna masa pospiesznie zbliżała się do wody. Palmy i paprocie padały z trzaskiem pod nogami potwora, a straszna jego głowa migała wśród wierzchołków.
Gdy zbliżył się do brzegu, woda zadrżała w jeziorze; ciężar jego uginał wręb zarosły zielenią w który zagłębiały się całe zwalone pnie drzew. Wszystko, co żyło, ustępowało mu z drogi, płazy z pluskiem kryły się w wo-