Strona:PL Artur Oppman - Poezje tom I Stare Miasto.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Moskal wlazł tu z butami, jak na swe podwórko.
Otoczony konwojem przelatywał Hurko,
Trójką w „dartego orła”, płaszczem owinięty,
Rwał oberpolicmajster, jak puhacz nadęty;
Dął od rot przechodzących wichr północy mroźny,
Byle portupej-junkier szedł, jak Iwan Groźny,
Wszystko było na pozór martwe, zimne, suche —
A w ulicach krążyły szpiegi czujnouche.

Jakże inaczej obok, za wąskim przesmykiem
Uliczki, co mi była niebios przewodnikiem;
Ledwom myśl swą i kroki, przeczuciem wiedzione,
Skierował w tamtą, wówczas tak nieznaną stronę,
Ledwom tchu jej zaczerpnął, który zmarłe budzi,
I spojrzał w twarz jej ludzi, odczuł pierś tych ludzi, —
Stało się, jak z miłością, co błyskawicami
Ogarnia istność całą: Tu będę żył, z wami!

W dwudziestej pierwszej wiośnie życie jest zaborem:
Chłonąłem Stare Miasto rankiem i wieczorem,
Oglądałem przecknione, w różowościach świtu,
Półsenne, uwieńczone gwiazdami błękitu,
Zalane sinem srebrem księżycowych nocy,
Hałaśliwe, jak dzieci, smętne, jak prorocy,
Zacinające zęby, jak ktoś, kto się wścieka,
Lecz wściekłość na czas dusi... I czeka... i czeka...

A to były godziny i dni, całe lata,
Jakby koszmar, jak wizja dantejskiego świata!
Przeszłość leżąca w grobie, przyszłość czarna, pusta,
Spętane siły życia, okowane usta;