Strona:PL Artur Oppman - Pieśń o Rynku i Zaułkach.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak poważnie, tak rzewnie wzbijały się tony,
Słuchała ich Warszawa czcią pokorną zdjęta, —
I cóż przeto dziwnego, żem kochał was, dzwony,
Jak kogoś, który wszystko kocha i pamięta?

Znam was, znam każdy odgłos, i powiedzieć mogę,
Lub raczej mowę waszą wyśpiewać najprościej:
Kiedy gracie na alarm, walicie na trwogę —
I tylkom w dzwonach nie słyszał radości.

Dziś zmieniło się wszystko, nawet i pieśń wasza
Rozbrzmiewa tak inaczej, tak dumnie, tak pięknie,
Ma w sobie gromy armat, ma piorun pałasza —
Że myślę: od zachwytu spiż dzwonowy pęknie.

Wtedy mi się chce klęknąć i powietrzną drogą
Myśl słać, jak srebrny obłok, co niebem przepływa
I szeptać tym, co zmarli, że już usnąć mogą
I mówić tobie, Polsko: jakaś ty szczęśliwa...

Jedno tylko mam jeszcze przedśmiertne życzenie,
Ostatnią prośbę do was, dzwony staromiejskie:
Za natchnienie mych pieśni, jeślim miał natchnienie,
Zadzwońcie mi u trumny w tony czarodziejskie.

Ukochaną od dziecka swą melodją śpiewną
Niech mi się dzwon po dzwonie srebrnie rozkołysze,
A Bóg da, że na mgnienie ocknę się na pewno
I tę pieśń pożegnalną w trumnie swej usłyszę...