Strona:PL Artur Oppman - Pieśń o Rynku i Zaułkach.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze śliczną swoją wnuczką, która siedzi chmurna,
Doniczki krwawych laków okurzając ścierką,
Ujada się kwiaciarka gruba i czupurna —
Może kiedyś w ułanach była wiwandjerką.

W Rynku rzadziej warszawskie spotyka się ciernie,
Siny mundur żandarmski, rudy łeb kałmycki, —
Alem widział tam jeszcze «Pod słońcem» traktjernię,
Którą w starych «Facecjach» rysował Lewicki.

Świst kosa wygwizduje z piwnicznej izdebki
Walczyka o Trepowie, co dostał po pysku,
Nurkuje w tłumie szewczyk i podrzuca trepki,
By nagle wtór piosence dać przy wodotrysku.

Że kosa i łobuza na uczynku schwyci,
Stójkowy jejbohami pysk wykrzywia wilczy,
Lecz na widok munduru moskiewskiej policji
Ptak udaje głupiego i jak ryba milczy.

Wspierając się na lagach, postukując w buty,
Idą drogą do Fary dwaj stateczni siwce,
Jeden jest w granatowej taratatce sutej,
A drugi w malinowej na bok rogatywce.

Pod latarnią księżyca pustoszeją kąty,
I tylko słychać szyldy, które wiatr porusza,
W sercach ludu czerwone zapalając lonty
Przechadza się po Rynku Kilińskiego dusza.