Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żebyś ty mie miał jeść, to mi sie nie widzi, bo mi to przecie gazda tak wygodzo, ze mie bedzie jod. Jakemze prawem?
— Boskem prawem i boskem przykozaniem. —
— Ha! no kie tak, to trudnol… Co mi ta płaci, cy mie ty sjis, cy gazda… tak mi u tobie w bebechach, jak i u niego, ino kwile zackoj, to sie pomodle. — Jak zacnie wieprzek kwicyć na to modlenie, tak Józkowo Gąsienicowo budzi sie, pado do Józka:
— Józek chybaj wartko, bo wieprzka cosi we chliwie rznie, — Józek nie wiele myślęcy, łap za ciupagę i dali do chliwa!
Zakiel wilcek chipnon stela, jus go Józek dobrze ciupagom zagrzoł, ledwie zywy ucik.
Ucieka se i myśli: — „Juz tego wieprzka chyba nie zjodem…”
I prosto znowu ku Panu Bogu. Jak go Pan Bóg uwidzioł ozeźluł sie barz i pado:
— Co mi sie bedzies włocył ciegiem?.. Chyboj, pókim dobry, niezdaro, i staroj się som o swój wikt.
Tak od tego casu wilcek tak chodzi i nijakiego wiktu nie mo, jako świnia abo krowa, abo przepytujem jak cłowiek, cheba co ta kany trafunkiem zarwie. —