Lecz, gdy znudzona wreszcie głupotą gawiedzi,
(Cały kram ziemski dzisiaj nawet śmierć już nudzi!)
Jakby raz mieć klijenta z pośród mądrych ludzi,
Śmierć w budce pod kościołem długo w noc się biedzi.
Wzrok topi w bramach domów, co w czaszkach kamienic
Niby jamy nosowe się czernieją wszędzie,
Aż dojrzy okno jasne w ciemnych okien rzędzie —
Krwawy oczodół, rwący szereg martwych źrenic...
Śmierć przeczuła poetę. Plan awanturniczy
Podejmując, z chichotem porwie się jak z procy,
By, wiedząc, co kto lubi, pójść odwiedzić w nocy
Tego, co wiele mając, z niczem się nie liczy.
Pomyślała: »Świat cały snadź tu już sfilistrzał,
Coraz rzadziej pytają, czy są pistolety!...
Więc się sprzedam na raty w samotni poety« —
I zapukała do drzwi.... A wtem słyszy wystrzał.
Tramwaju, marzycielu, w którego źrenicy,
W dzień przygasłej, o zmroku płomień skrzy radośnie!
Poeto, wiatr goniący w tej samej ulicy
Od rana aż do nocy, gdy już wszystko pośnie!