To znów im o nieznanej szepce Ulajali,
Czczem widmem nudy dręczy, prawi o ich nędzy,
I wypędza nareszcie w sień balowej sali,
Kędy stać będą, cisi, nie mając pieniędzy.
Co chwila zajeżdżają pod dom kabrjolety,
Usłużnych samochodów turkot zadyszany
Coraz to cudowniejsze wieści im kobiety,
Nim wynurzą się bosko z gazy białej piany.
Lecz zwolna ich przygnębia smutek boleściwy,
Jakieś ulotne echo przedwiecznej przygody...
Więc każdy z nich rozmyśla: »Czym jest król Niniwy?...
Czym nie ja miał, w prawiekach, wiszące ogrody?
Gdzież są moje hurysy, moje odaliski,
I najczulsze kochanki królów — niewolnice?«
I słaniając się, zwolna, łez rozpaczy blizki,
Odchodzi w najciemniejsze ukryć się ulice.
Chmurnej nocy na losu żali się koleje,
Nie bacząc, że do nitki wnet z jej łez przemoknie —
A w końcu postanawia badać własne dzieje
W każdem, niezasłoniętem, parterowem oknie;
Wtenczas cichy samotnik, ze wzruszenia blady,
Po przymurkach się wspina ze zręcznością kocią,
I drżąc, śledzi przez szyby nagi bezwstyd zdrady
Tej, co ją żoną króla zwał przed wieków krocią...