…Gdym tak umierał — jęczały bory, łęgi,
W posadach drżały góry, skały,
A wichry smutną pieśń tęsknoty łkały,
Z kurzawy ścieląc wiecznej szlak mitręgi.
Jak tłum upiorów, jak szatanów chóry,
Ze sykiem się kłębiły w górze chmury,
A syk ten brzmiał w mych uszach, jak szyderstwo.
― | ― | ― | ― | ― | ― | ― | ― | ― | ― |
Prowadził mię na cmentarz orszak dziwny:
Szkielety dawnych cierpień, marzeń trupy,
Wśród nich w namitce ślubnej, jak oblubienica,
Tęsknota szła z Minerwy twarzą białą,
A uśmiech pierwszy raz jej smutne złocił lica.
Doznane krzywdy za nią — zgrają całą —
Szły, wiodąc motłoch obelg, jak wściekłe psy na smyczy.
A dalej żal, spłacone życiu grzywny
W puharze niósł: łzy cierpkie, jad goryczy.
Tam znowu czarne myśli jak te wrony w polu,
Zawody moje w niemym bólu
I — w jeden orszak zlane pogrzebowy —
To wszystko, com przebolał w dzień rokowy,
Gdym sam umierał — — —