Przejdź do zawartości

Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
BRZASK.

Już dnieje. Szare światłe wkrada się nieśmiało...
Patrz... A teraz ktoś złota naprószył na ścianę...
To słońce!? Coś tak gorzko w mem sercu załkało?
Ciekawym, czy też słońce jest kiedy pijane?

Dobrze... Dobrze... pójdziemy. Purpurowe zorze,
Las się pali... Cudowny jest wschód słońca w lesie.
A nad morzem... Bezbrzeżne, nieskończone morze,
Atlantyk!! Każda fala złoty pożar niesie!

Dobrze... pójdę. Jej oczy świeciły jak słońce,
A taki blask z nich płynął, świeży, nieustanny,
Takie światło pogodne, zaziemskie, rzeźwiące,
Niby w godzinę cudu z ócz Najświętszej Panny.

Ależ pójdę już... pójdę... W grabowej altanie
Cichą, żałosną skargą zaszumiały drzewa...
Moja biała królewna, moje ukochanie...
Słyszysz! Słyszysz! Tu, w sercu, echo słów jej śpiewa.