Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem na czole położyła dłonie
I rzekła głosem, w którym słońce płonie:
— »Weź mnie... na wieki oddaję się tobie,
Wieńcem z róż jasnych czoło ci ozdobię.
Pieszczotą myśli do snu ukołyszę
I poprowadzę w dal, w błękitną ciszę...
A tam swe usta w usta twoje wplotę.
Pierś w pierś i w owym uścisku złączeni
Będziemy śnili, aż nas rozpłomieni
Krew, aż się w ognie przemienimy złote«
Było to rankiem, kiedy gwiazdy mdleją
I kiedy w starym, przedwiekowym borze
Na drzewach ptactwo budzi się z uśpienia,
Kiedy łódź-słońce, na błękitów morze
Płynąc, zorzami drogę rozpłomienia.
Było to rankiem, kiedy gwiazdy mdleją:
Na kwiatach jeszcze srebrzyła się rosa,
W powietrzu jeszcze stały mgły perłowe,
Na niebie jeszcze noc hebano-włosa
Snuta warkoczem wstęgi purpurowe.
Kochanka moja, Uajali biała,
Stanęła przy mnie, cicho się zaśmiała,
A jej śmiech niebo otworzył nade mną.
Ciche, przesłodkie harf anielskich granie
Oplotło srebrną wstęgą moją duszę,
Poczułem szczęścia jasne zmartwychwstanie
I w sercu taka weszła mi ochota,
Że rozśpiewało się jak harfa złota.