Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/009

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Tolle lege!

Zdawało mi się, jakobym porwany był w wyże jakieś zawrotne — w blaski jakieś zagwiezdne...
kędy w tęczowych pasmach lśnią nieśmiertelne ołtarze...
kędy wieczysty Znicz słoneczną płonie pochodnią...
kędy najsubtelniejsze duchy tej ziemismętnej wylatują na płomiennych skrzydłach jaw i złudzeń, godny oddawać hołd Wielkiemu Bóstwu...



W okół legły skarby ofiarne, jak grad na wydeptanej niwie, to znowu śladem ogni błędnych pną się w górę i owijają jak powój o każdy promień biegnący w wszechświat od aureoli Bóstwa.
Inne jak kryształy sopli lodowych, jak gwiazdki śnieżne czepiają się zopalizowanych mgieł i tęczowych łuków...
Morze, skarbów i klejnotów, bezdenne, dalekie i bezkresne morze. —