Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sen i znużenie obciążyły głowę,
W tem, koło siebie jęki usłyszałem:
Orszak bajdacznej czeladzi ponury
Ciągnie, ku ziemi pochyliwszy głowę,
Nogi ich grube opasują sznury,
Zamiast obówia, sandały lipowe.
Ponuro w uszach jęczały ich słowa,
Gdy się do pracy naglili wzajemnie.
Była to, zda się, pieśnia pogrzebowa, —
Młode wspomnienia znów zagrały we mnie.

O! Wołgo moja! moja ty kołysko!
Jak ja cię kocham, jak myślami pieszczę!
Zaledwo jutrzni zapłoni ognisko,
Ja się ocykam, gdy wszyscy śpią jeszcze.
Ledwie, bywało, po błękitnej fali
Złotem i różą światełko zaświeci,
Już mię nad rzeką rodzinną zastali.
Pomagam ciągnąć rybakom ich sieci,
Lub z rybakami hulam po czółenku,
Lub na ostrowach z karabina palę.
Pnąc się po krzakach, sił nie mając w ręku,
Nieraz na żółty piasek się powalę.
A podrzucając kamyki po wodzie,
Śpiewałem piosnką całą piersi siłą.
Rzucać tej strony ani mi się śniło: